Riders Republic, czyli najnowsza gra Ubisoftu, skupia się na nieco zapomnianym temacie w świecie gier wideo – sportach ekstremalnych. Jak wypada najnowsze dziecko francuzów? Powtórka rozrywki z Steep, czy może coś więcej?
Na wstępie zaznaczę, że nie jestem wielkim fanem gier sportowych. W mojej bibliotece zawsze znajdzie się miejsce na jakąś edycję FIFA lub NBA, które mniej więcej co 10 lat zamieniam na nowe części, zawsze też chętnie odpalę Need For Speeda czy Forza Horizon, ale nigdy nie kupuję ich na premierę, bo po prostu mnie nie kręcą.
Inaczej sprawa się ma z dyscyplinami ekstremalnymi – uwielbiałem wszystko, co wydawało EA Sports BIG, zawsze chętnie chwytałem po kolejne odsłony gier o Tony Hawku, a w Steep przegrałem naprawdę sporo godzin. Riders Republic to w pewnym sensie “spadkobierca” tego ostatniego, który powiela sporo pomysłów, ale też wprowadza wiele nowości. Jaki jest tego rezultat?
Sprawdź też: Recenzja Football Manager 2022 – stagnacja, czy potrzebna ewolucja?
Witamy w Republice! Świat w Riders Republic
Akcja gry toczy się w tzw. Republice. To fikcyjny teren, który jest zlepkiem prawdziwych miejsc, takich jak np. Bryce Canyon, Mammoth Mountain czy Park Narodowy Grand Teton. Tak, jak w Steep gracz przemierzał wyłącznie śnieżne szlaki, tak tutaj nie brakuje także gęsto zalesionych czy też pustynnych obszarów.. Zdecydowanie nie można narzekać na brak różnorodności, a widoki naprawdę cieszą oko i z wielką chęcią sięgałem po tryb fotograficzny, aby uwiecznić niektóre momenty. Uroku dodaje cykl dnia i nocy, przez który często wyścigi nabierają magicznego klimatu.
Przygoda z Riders Republic rozpoczyna się od stworzenia własnej postaci, ale niestety kreator nie pozwala graczowi zbytnio poszaleć. Szkoda, bo w takim Skate czy Tony Hawk’s Pro Skater bardzo lubiłem przy tym nieco posiedzieć. Gdy już się stosownie ubierzemy, to przywita nas krótki tutorial, pokrótce wyjaśniający mechanikę gry. Ostatecznie trafiamy do HUBu, który zowie się tu Riders Ridge. Nasz cel? Pobić wyniki miejskiej legendy, Bretta, czyli zostać najlepszym z najlepszych.
W tym momencie stykamy się z największą wadą całej produkcji – jej narracją. Oczywiście szanuję twórców, że próbowali nieco inaczej podejść do tematu i zamiast zaoferować nam kolejną grę, w której po prostu jesteśmy i coś tam robimy, to wcisnąć totalnie ziomalski klimat rodem z Tony Hawk’s Underground 2. Problem leży w tym, że tam to faktycznie grało, a tutaj często jest żenujące. Zapewne miała być to zagrywka pod młodszego odbiorcę, ale nie wydaje mi się, aby młodzieży także przypodobał się ten styl – przypomina to nieco nauczycieli, którzy na siłę próbują przypodobać się swoim uczniom. Efekt jest ten sam. Całe szczęście nic nie stoi na przeszkodzie, aby przymknąć oko na fabułę, wszystkie przerywniki pomijać i po prostu cieszyć się tym, co w tej grze najlepsze – rozgrywką.
Na rowerze samochodem czy tam snowboardem – rozgrywka w Riders Republic
Jeżeli podobało wam się przełączanie pomiędzy snowboardem, nartami i wingsuitem w Steep, to tym bardziej pokochacie rozgrywkę w Riders Republic. Tutaj do wyboru mamy aż pięć dyscyplin, w których dodatkowo jeszcze potrafią znaleźć się przeróżne sprzęty.
Wszystkie z nich możemy rozwijać w dowolnej kolejności, a to ze względu na niezliczoną ilość punktów szybkiej podróży, które przeniosą was z jednego wydarzenia do drugiego w mgnieniu oka (a przynajmniej w wersjach PC i Next-Genowych). Oczywiście nic nie stoi na przeszkodzie, aby samodzielnie dotrzeć w dane miejsce i poza „klasycznymi” środkami transportu, można to zrobić także nie tylko plecaka odrzutowego, ale też napędzanego w podobny sposób roweru. Nikt nikomu nie zabrania też, aby skorzystać z bardziej cywilizowanego sposobu i użyć po prostu zwykłego skutera śnieżnego. Do wyboru, do koloru!
Dobra – dotarliśmy gdzie trzeba. Co teraz? Pora wziąć udział w jakimś evencie! Jak już wyżej zostało wspomniane – jaki wybierzecie, to tylko zależy od was, a zdecydowanie jest w czym przebierać. Większość z nich polegać będzie na wyścigach rowerowych/śnieżnych/powietrznych, bitwach na tricki lub lotach wingsuitem. Osobiście ostatnia z tych dyscyplin najmniej przypadła mi do gustu, ale to samo miało miejsce w wymienionym już niejednokrotnie Steepie. Choć fajnie jest przez chwilę poczuć ten smak adrenaliny towarzyszący tym zadaniom, tak jednak to właśnie te konkurencje były dla mnie najnudniejsze.
Nie bójcie się jednak, że wszystko zawsze będzie takie samo. Twórcy przygotowali sporo misji, które nieco urozmaicają rozgrywkę. Raz na przykład będzie trzeba pobawić się w dostawcę pizzy, kiedy wszyscy uczestnicy przebiorą się za żyrafy i ruszą w jeden wielki rowerowy rajd, a innym razem gracze otrzymają odrzutowe narty. Zabawy jest naprawdę co niemiara i ani na moment gra nie pozwalała mi się nudzić.
Wyścig masowy, czyli wizytówka Riders Republic
Wydarzenia masowe to coś, czym Ubisoft na każdym kroku promował tę grę. W przypadku PC i konsol next-genowych mowa tutaj o wyścigach odbywających się w 64 osoby. Brzmi szalenie? To dobrze, bo takie właśnie to jest i w żadnym wypadku nie jest to zła rzecz. Owszem, zaliczyłem podczas nich mnóstwo wywrotek i odbijałem się od innych graczy jak szalony. Tempo jest ogromne, poziom adrenaliny wzrasta o 200%, a przekraczając metę nawet na 20 miejscu czułem się jakbym był zwycięzcą. Warto zaznaczyć, że tutaj też niejednokrotnie zdarzy się zmieniać daną dyscyplinę “w locie”, czyli system dobrze znany fanom np. Sonic Sega Racing Transformed, albo innej produkcji Ubisoftu, czyli The Crew 2.
Poza wydarzeniami, to sama eksploracja terenu również sprawia mnóstwo radochy. Z wielką chęcią podlatywałem na nieco wyższe tereny, aby następnie odprężyć się i zjechać na rowerze, podziwiając przy tym super widoki. Tak samo czesanie tricków to ogromny fun, chociaż odzywa się tu kolejna poważna wada, czyli… sterowanie! W Riders Republic można grać na trzy sposoby. W pierwszym akrobacje wykonujemy za pomocą analogów, lecz w tym przypadku nie można sterować kamerą. W drugim używa się do tego triggerów, a trzeci to mechanizm zaczerpnięty ze Steep. Każdy z nich posiada tyle samo wad, co zalet i żaden nie sprawia 100% satysfakcji.
Z czasem faktycznie idzie się przyzwyczaić, szczególnie w przypadku rowerów, ale jednak dalej czuje się nieco ograniczony, kiedy mowa o eventach snowboardowych. Warto dodać, że hardkorowcy mogą wyłączyć opcję automatycznego lądowania, dzięki czemu będą mogli wyciągnąć jeszcze lepszy wynik – ja to sobie odpuściłem i postanowiłem wyciągnąć jak najwięcej frajdy z przejazdów.
Z rapu do rocka, czyli jak wypada soundtrack?
Kolejnym aspektem, który z jednej strony chciałbym pochwalić, a z drugiej pokręcić nosem, to właśnie ścieżka dźwiękowa gry. Utwory, które przygrywają w tle, są wybrane bardzo dobrze i raczej każdy znajdzie tutaj coś dla siebie. Lubisz gitarowe brzmienia? W takim razie masz The Offspring lub Green Day. Kręcą Cię bardziej hip-hopowe klimaty? To na pewno będziesz nucił Black & Yellow, które leci dość często. Utworów jest około setka, większość z tego to raczej mniej znani artyści, nie ukrywam, że spodziewałem się trochę więcej “klasyków”, ale chyba większym problemem jest to, że jeżeli samodzielnie nie zmieni się “stacji radiowej”, to sporo kawałków będzie się powtarzało. Szkoda, bo soundtracki w grach o sportach ekstremalnych to zazwyczaj kopalnia złota i tak jest w tym przypadku, ale gra nie ułatwia w ich poznawaniu.
„One More Time…” – Riders Republic od strony technicznej
Wcześniej wspomniałem o przepięknych krajobrazach, które występują w grze. Grafice na pewno daleko do ideału i na rynku znajduje się mnóstwo ładniejszych tytułów, jednakże jej poziom jest na tyle satysfakcjonujący, aby czasem się zatrzymać i podziwiać widoki. Mapa jest ogromna i elementów, o które można się wywrócić, nie brakuje. Jak radzi sobie z tym konsola? Zaskakująco dobrze! Do tej pory nie spotkałem się z drastycznym spadkiem klatek, cała rozgrywka jest płynna i było momentów, żeby się przycinało, nawet w przypadku wyścigów masowych. To spory plus, szczególnie w tego typu produkcji.
Eksploracja terenu sprawia tyle frajdy nie tylko dlatego, że jest przyjemna, ale też nie musimy się martwić o doczytujące się tekstury czy zwiechy – wszystko doczytuje się błyskawicznie, tak samo przenoszenie się pomiędzy punktami podróży odbywa się w okamgnieniu, ale osobiście preferuję samodzielne przejażdżki, więc rzadko z tej opcji korzystałem.
Choć klasyka od Daft Punk w grze zabrakło, tak odniesienie nie jest przypadkowe. W trakcie rozgrywki o wywrotkę naprawdę nie jest ciężko, ale spokojnie – na ratunek przychodzi system cofania czasu, który na pewno bardzo dobrze znają wielbiciele Forza Horizon. Oczywiście kosztuje to gracza cenne sekundy, także przy eventach wyścigowych zazwyczaj nie jest to najlepsze rozwiązanie, ale w przypadku wydarzeń, w których liczą się wyłącznie punkty, to na pewno niejednokrotnie będziesz chciał poprawić daną sekwencję, choć nie zawsze działa to perfekcyjnie. Może się okazać, że czasem lepiej po prostu całość zrestartować, szczególnie że wczytywanie nie zajmuje wieki, a dosłownie sekundy.
Sprawdź też: Back 4 Blood – recenzja. Duchowy spadkobierca Left 4 Dead?
Usiądź i zrelaksuj się – podsumowanie recenzji Riders Republic
Rider Republic to przede wszystkim tytuł skierowany do fanów sportów ekstremalnych. Republika tętni życiem, a eksploracja terenu to niesamowita frajda – zarówno w single (offline), jak i multi, ale to dopiero w trybie wieloosobowym gra nabiera rumieńców. Próg wbicia jest dość niski, największą barierą będzie sterowanie, ale kiedy już się je ogarnie, to otrzymujemy produkcję, do której będzie wracało się często, bo jest perfekcyjna na krótkie sesje, akurat tak, by się odprężyć. Na pewno nie jest to kandydat do gry roku, ale zdecydowanie warto się zainteresować najnowszym dziełem Ubisoftu.
Podsumowanie:
Riders Republic to zdecydowanie spory skok w stosunku do i tak dobrego Steep. Jeżeli przymknie się oko na nieperfekcyjne sterowanie i nieco zbyt „ziomalski” humor, to otrzymuje się świetny i wciągający tytuł, który idealnie nadaje się na krótkie, relaksujące sesje.
OCENA: 7/10
Kopię gry Riders Republic na PS5 otrzymaliśmy do recenzji od firmy Ubisoft