Back 4 Blood to kolejny FPS od Turtle Rock Studios, który polega na eksterminacji zombie. Czy nowy tytuł twórców Left 4 Dead jest równie udany? Oto moje wrażenia z rozgrywki.
Back 4 Blood – duchowy spadkobierca Left 4 Dead?
Na samym wstępie zaznaczę, że w pierwsze Left 4 Dead przegrałem zdecydowanie zbyt wiele godzin, a nawet nie wspominam o sequelu, którego życie zostało mocno wydłużone przez niesamowitą społeczność modderską.
To z resztą dalej są gry, do których bez problemu można wrócić, bo całkiem znośnie przetrwały próbę czasu, Evolve było ciekawym, choć nie do końca udanym eksperymentem, dlatego nic dziwnego, że na wieść o Left 4 Dead 3 ucieszyłem się jak dziecko, które zabrało się za otwieranie prezentów w wigilijną noc.
Oczywiście tytuł w cudzysłowiu, gdyż prędzej piekło zamarznie, niż Valve wyda cokolwiek z trójką w tytule – tym razem dystrybucją gry zajęło się Warner Bros. Interactive Entertainment, stąd też było trzeba pomyśleć o zmianie nazwy. Tak oto powstało Back 4 Blood, które jest niemal kropka w kropkę tym, do czego już nas to studio przyzwyczaiło.
Sprawdź też: Wszystko o Back 4 Blood – kiedy premiera, trailer, rozgrywka
Tym sposobem otrzymaliśmy grę, w której czteroosobowy zespół tzw. Czyścicieli walczy z hordą zombie, a konkretniej “robaczywych”, bowiem tak nazywane są te kreatury. My, jako gracze, biegamy ze schronu A do schronu B, a w międzyczasie dokonujemy rzezi na tych bezmózgich istotach. Brzmi znajomo? To bardzo dobrze – bowiem cały trzon rozgrywki praktycznie niczym nie różni się od Left 4 Dead.
Fabuła w tej grze istnieje, jednakże nie ma zbyt wielkiego znaczenia, Ot na świecie nastąpiła katastrofa, w której ludzkość albo została wymordowana, albo zainfekowana przez diabelskiego robaka, a nasi herosi resztkami sił próbują zawalczyć o lepsze jutro. Do wyboru otrzymujemy kilka postaci, ale ciężko z którąkolwiek z nich nawiązać większą więź – wszakże też nie o to chodzi w tej grze. To, czego myślę, że gracz oczekuje od tego typu produkcji, to niezwykle satysfakcjonującej rozgrywki, a z tą niestety bywa tu różnie.
Strzelanie, siekanie, hordy eliminowanie – rozgrywka w Back 4 Blood
Jeżeli graliście w Left 4 Dead, to po odpaleniu Back 4 Blood poczujecie się jak w domu – pod względem samej mechaniki jest niemal identycznie, choć nie obyło się bez zmian. Po opuszczeniu schronu robaczywi niemalże od razu się na nas rzucą, a tylko od gracza zależy, w jaki sposób się z nimi rozprawi – arsenał broni jest dość spory, także nie można narzekać na nudę. Osobiście mocno przywiązałem się do różnego rodzaju strzelb oraz broni białej, bo to połączenie najbardziej pasowało do mojego stylu gry i tym sposobem też próbowałem nieco podnieść sobie poziom trudności. Dlaczego? Nowa produkcja Turtle Rock Studios wydaje się zwyczajnie zbyt łatwa w stosunku do tego, czego nas przyzwyczaili.
Choć wzbudzić zainteresowanie zombiaków nie jest ciężko, a one faktycznie potrafią przybiegać falami, tak jednak w “oryginale”, kiedy nadchodziła horda, to cały ekran był wypełniony w niemilców do zabicia, a “specjalne” jednostki (z naciskiem na Tanka) były naprawdę ciężkie do ubicia. W przypadku Back 4 Blood nigdy nie poczułem się jakoś bardziej zagrożony i to też nie do końca chodzi o to, że wydaje się, jakoby tych potworów było mniej – miałem całkiem zgrany zespół, to raz, a dwa… spora w tym zasługa nowego systemu kart, na który początkowo nie zwracałem uwagi, a po chwili okazał się sporym ułatwieniem.
O co z tymi kartami chodzi? Otóż na początku każdej misji mamy do wyboru specjalne karty, które charakteryzują się przeróżnymi wartościami – jedna na przykład zwiększa naszą wytrzymałość, druga magazynek, a jeszcze inna spowoduje, że poprzez eksterminację robaczywych za pomocą broni białej, nasze życie będzie się regenerować. To zdecydowanie coś świeżego i odróżniającego tę grę od innych typowych produkcji o zombie i przy okazji jest motywacją do przechodzenia jej kilka razy, za każdym razem w innym stylu.
Niestety, z tą wielokrotnością przejść może być kłopot, głównie z jednego powodu – otóż w grze skupionej na strzelaniu, najgorzej wypada… strzelanie! Przynajmniej jeżeli chodzi o wersję na PS5. Oczywiście adaptacyjne triggery i wibracje to naprawdę fajna sprawa, lecz sam feeling broni jest po prostu słaby. Na samym starcie czułem się, jakbym poruszał się w smole i wprawiało mnie to w zakłopotanie.
Po dłuższym grzebaniu w opcjach i przesunięciu odpowiednio konkretnych sliderów odpowiadających za czułość drążków czy autoaima, w końcu udało mi się ustawić tak, żeby dało się grać, jednakże dalej temu daleko od ideału. Jest to co najmniej dziwne, bo nawet w wymienianym już tutaj wielokrotnie Left 4 Dead element ten wypada dużo lepiej, a już nie wspominam o nowszych produkcjach skupionych na tematyce zombie, ba, nawet Call Of Duty: Black Ops Cold War jest pod tym względem o niebo bardziej grywalne.
Mrocznie i stylowo – grafika oraz setting spadkobiercy Left 4 Dead
Nie tylko gameplay jest pełen skrajności, bo to samo tyczy się ogólnego designu gry. Sama produkcja potrafi zachwycić klimatem, wykreowanym światem i kreacją zombiaków – stylistycznie bliżej temu tytułowi do pierwszego Left 4 Dead, jest mrocznie i ponuro, czyli to, co czyściciele lubią najbardziej. Niestety jest jeden szkopuł – Back 4 Blood wygląda jak coś, co mogłoby być wydane na PS3, ewentualnie we wczesnej fazie PS4 i nawet nie przesadzam – całość wypada po prostu brzydko – nie tylko tekstury pozostawiają wiele do życzenia, ale też fizyka.
Takie rzeczy jak ragdoll czy odrywanie kończyn po np. wystrzale ze strzelby są niemal identyczne z tym, co było w Left 4 Dead. Skuszę się o stwierdzenie, że nawet tam to lepiej było zrealizowane, gdyż tutaj np. po uderzeniu maczetą, wylatuje jakaś mocno jaskrawa krwio-maź. Poczułem się przez to, jakbym grał w jakąś ocenzurowaną wersję.
Wspominałem wcześniej o wyglądzie robaczywych – choć nie są tak charakterystyczne, jak klasyczne zombie z L4D, tak zdecydowanie ich design jest godny pochwały! Rodzajów zarażonych jest kilka – mamy np. Wyjca z szyją jak żyrafa, dryblasa, który chyba zbyt długo był singlem, czy Rzyguna, które nieco przypomina purchlaka z The Last of Us. Czasem zaskoczą nas wielkie ogry, które można traktować jako swojego rodzaju bossow – nie są to kolosy na miarę Evolve, ale na pewno jest to nowość w stosunku do Left 4 Dead. Warto napomnieć, że potwory te mają swoje słabe punkty, które zazwyczaj emanują poświatą. Choć ładnie to wygląda, tak jest to moim zdaniem zbyt wielkie ułatwienie rozgrywki.
Sprawdź też: Resident Evil VII: Biohazard (PC, Xboxe One, PS4)
Warto czy nie warto? Podsumowanie recenzji Back 4 Blood
Pora postawić przed sobą pytanie – czy warto zainteresować się Back 4 Blood? Ciężko znaleźć na to jednoznaczną odpowiedź. Z jednej strony gra faktycznie zachwyca klimatem i całym settingiem, a eksterminacja zombie, szczególnie w grupie, sprawia wielką radochę, a z drugiej mamy do czynienia z nieco zacofanym technologicznie tytułem, w którym także brakuje trochę contentu (brak trybu versus!!!). Osobiście na pewno będę do tej produkcji wracał, twórcy pewnie też na bieżąco będą go zapełniać zawartością, ale jeżeli jesteście fanami oryginalnego Left 4 Dead, to ostrzegam, iż nowe IP Turtle Rock Studios może was nieco zniechęcić.
Natomiast jeżeli nie mieliście wcześniej styczności z poprzednimi produkcjami tego studia, a lubicie faszerować zombie ołowiem lub odcinać im rożne kończyny, to jestem pewien, iż przy Back 4 Blood będziecie bawić się wyśmienicie.