Polska elektrownia atomowa: marzenie ściętej głowy? Zgłębianie tego tematu prowadzi do przekonania o fatum ciążącym nad krajową energią jądrową. Jak wyglądały losy polskich elektrowni atomowych – i dlaczego żadna z nich nie powstała?
Polska elektrownia atomowa – elektryzujący polski problem
Sytuacja na rynku polskiej energetyki może zmienić się diametralnie już w trakcie najbliższej dekady – ale sceptycy zapewne zaczną kręcić nosem na wieść o kolejnej „łamiącej wiadomości” z de facto nieistniejącego jeszcze poletka krajowej energetyki jądrowej. Nie da się bowiem ukryć, że polska elektrownia atomowa jest hasłem, które co najmniej od półwiecza elektryzuje kolejne pokolenia Polaków: czy to sympatyków najnowszych technologii i domorosłych ekologów, czy też osoby na szczytach władzy. Polskiego atomu nie mogą się doczekać także miliony zwykłych obywateli, którzy pragnęliby po prostu płacić za prąd mniej. Hasło to zatem elektryzuje… lecz zazwyczaj nic z niego nie wynika.
Niedawno oczekiwaniom opinii publicznej (a przynajmniej tej jej części, która do atomu jest nastawiona przychylnie) przyszedł w sukurs jeden potężny czynnik. Mowa tu o postępującym kryzysie klimatycznym i związanej z nim dekarbonizacji. Obydwa terminy zdążyły już zatrząść polską energetyką i w ciągu najbliższych dekad najprawdopodobniej zatrzęsą nią jeszcze bardziej. Planowane ze względu właśnie na dekarbonizację odejście od konwencjonalnych źródeł energii stwarza olbrzymie pole do działania dla wszystkich podmiotów, które odważą się zainwestować w budowę pierwszej polskiej elektrowni jądrowej.
Zobacz: Elektrownie atomowe — jak działają? Podstawowe informacje o elektrowniach jądrowych
Zaraz, zaraz – ale przecież w polski atom inwestujemy my wszyscy, i to już od dobrych kilku pokoleń! Jak to możliwe, by czterdziestomilionowe państwo w środku Europy wciąż było pozbawione tego najwydajniejszego, a przy tym sprawdzonego źródła energii, stając tym samym w jednym rzędzie z takimi państwami jak Bangladesz, Gruzja czy Wenezuela? Przyjrzyjmy się bliżej splotowi najważniejszych wydarzeń, które doprowadziły do takiej sytuacji.
Dlaczego budowa elektrowni atomowej to ważna kwestia?
Zanim jednak poznamy wszystkie powody, dla których pierwsza polska elektrownia atomowa wciąż pozostaje w sferze mrzonek, warto zastanowić się nad tym, co stanowi o sile tego typu energetyki. Zacząć należałoby od niezwykłej wydajności siłowni atomowej. Elektrowniom tego typu wystarcza niewielka ilość paliwa, nieporównywalnie mniejsza, niż ma to miejsce w przypadku konwencjonalnych bloków opartych na węglu, gazie czy ropie. Jeśli więc pominąć koszty inwestycyjne (tj. cenę budowy samej elektrowni i infrastruktury niezbędnej dla jej funkcjonowania), atom plasuje się w ścisłej czołówce najtańszych źródeł energii.
Oprócz czynników ekonomicznych za budową elektrowni jądrowych przemawia również ekologia. Dla energetycznego laika, który wciąż ma w pamięci tragiczne w skutkach wypadki w Japonii i ZSRR (do których jeszcze wrócimy), wydawałoby się to stwierdzeniem zgoła absurdalnym. Energetyka jądrowa sama w sobie jest jednak w dużej mierze przyjazna środowisku dzięki bliskiej zeru emisyjności. Jedyne pyły i gazy cieplarniane uwalniane do atmosfery w trakcie eksploatacji są efektem konieczności obsługiwania samego zakładu (np. transportu niezbędnych materiałów). Z potężnych kominów, które pozostają stałym elementem krajobrazu wokół każdej siłowni jądrowej, wydobywa się jedynie kompletnie neutralna dla atmosfery para wodna.
To tylko dwie z największych zalet energetyki opartej na rozszczepieniu jąder atomów. Innymi są wysoka wydajność (elektrownia jądrowa może pracować na 80-90% swojej mocy praktycznie przez cały czas; dla elektrowni wiatrowych współczynnik ten wynosi średnio 35%) czy też większa niż obecnie niezależność od zagranicznych dostaw surowców – zwłaszcza jeśli w kraju powstałby rozbudowany przemysł związany z obsługą łańcucha dostaw dla potencjalnej siłowni.
No dobrze, ale co z wadami? Przecież nie wziął się znikąd wysoki poziom niechęci do atomu, w dalszym ciągu dość silnie zakorzeniony w polskim społeczeństwie. Słabe strony energetyki jądrowej w dużej mierze powiązane są przede wszystkim z ryzykiem, które powstaje w wyniku nieprawidłowej eksploatacji elektrowni, błędów konstrukcyjnych lub niedopilnowania wyśrubowanych norm bezpieczeństwa; przykład Czarnobyla jest aż nadto dobitny. Również katastrofa w Fukushimie, gdzie zbyt optymistycznie oszacowano zagrożenie ze strony natury, pozostaje koronnym dowodem na zagrożenie związane z funkcjonowaniem „atomówek”.
Obecnie jednak energetyka jądrowa jest obwarowana bodaj największą ilością restrykcji i norm spośród wszystkich rodzajów pozyskiwania energii. Same obiekty poddawane są zaś regularnym testom pod okiem międzynarodowej społeczności ekspertów i naukowców – wszystko po to, by wspomniane ryzyko ograniczyć do zera. Nie dziwi więc, że kolejne kraje decydują się na uruchomienie nowych reaktorów. Do tego grona zaliczają się przede wszystkim gospodarki w stanie intensywnego rozwoju, takie jak np. Chiny, Turcja, ale także Białoruś. Z drugiej strony kraje wysokorozwinięte w rodzaju Niemiec czy Włoch całkowicie zrezygnowały z energii jądrowej. Pytanie tylko, czy Polskę na taki luksus stać.
Reaktor Maria – jedyny działający reaktor w naszym kraju
Chociaż Polska nie posiada obecnie żadnej siłowni jądrowej, to jednak nie jest krajem całkowicie bezatomowym. W Narodowym Centrum Badań Jądrowych pracuje bowiem niewielki reaktor nazwany imieniem polskiej noblistki. Stos „Maria” generuje 30 MW mocy cieplnej i służy przede wszystkim do badań, szkoleń i produkcji materiałów promieniotwórczych wykorzystywanych np. przy radioterapii.
Obok „Marii” w Polsce pracowało także kilka innych, jeszcze mniejszych reaktorów, spośród których najważniejszy był ten pierwszy: EWA (Eksperymentalny, Wodny, Atomowy). „Ewę” uruchomiono pod koniec lat 50., by wygasić ją po mniej więcej 20 latach bezproblemowej pracy.
Budowa elektrowni atomowej w Polsce – historia
Skoro znamy już najważniejsze za i przeciw energetyki jądrowej, możemy bliżej przyjrzeć się różnorodnym, niekiedy dramatycznym perypetiom związanym z budową tego typu zakładu nad Wisłą. Uwaga – to historia tylko dla osób o mocnych nerwach.
Za początek polskiej elektrowni atomowej – do dziś będącej w fazie planowania – można uznać rok 1971. Wtedy to Prezydium Rządu PRL wydało decyzję dotyczącą rozpoczęcia przygotowań do budowy pierwszej w kraju siłowni jądrowej. Decyzja ta świetnie wpisywała się w modernizacyjną gorączkę czasów wczesnego Edwarda Gierka. Sercem przyszłej elektrowni miały być cztery reaktory typu PWR, zaprojektowane w bratnim Związku Sowieckim i znane pod swoim oryginalnym oznaczeniem WWER.
Za wyprodukowanie reaktorów odpowiedzialne były czechosłowackie zakłady Škoda, znane również z konstruowania lokomotyw i tramwajów. Polskim firmom, m.in. elbląskiemu Zamechowi i wrocławskiemu Dolmelowi, przypadło opracowanie i produkcja kluczowych podzespołów mechanicznych: generatorów, pomp czy prądnic niezbędnych do funkcjonowania całego zakładu. Konsultanci radzieccy pomagali zaś przy planowaniu poszczególnych bloków elektrowni.
Czas pokazał, że inżynierowie opracowujący poszczególne elementy konstrukcyjne ze swoich zadań wywiązali się znakomicie. Niestety, tego samego nie można powiedzieć o politykach: decyzje kolejnych, rzadko kiedy współpracujących ze sobą rządów przypieczętowały los elektrowni, którą planowano umiejscowić nieopodal Żarnowca. Na etapie założeń pozostał także drugi z projektowanych obiektów: Elektrownia Jądrowa „Warta” w podpoznańskim Klempiczu, której uruchomienie wstępnie zaplanowano na rok 2000 – i na planach się skończyło.
Elektrownia jądrowa Żarnowiec – nietrafiona inwestycja
Następne wydarzenia na drodze do rozpoczęcia budowy polskiej elektrowni jądrowej to dość regularny cykl różnorakich kontraktów, rozporządzeń i zleceń, podpisywanych i wykonywanych z coraz mniejszą energią ze strony rządu – przy stale rosnącym oporze społeczeństwa. Nieco ponad półtora roku po wydaniu pierwszej decyzji o budowie wybrano miejsce pionierskiej inwestycji. Była to nadmorska wieś Kartoszyno, położona nieopodal Jeziora Żarnowieckiego i sąsiadującej z nim miejscowości, od której zbiornik wziął swoją nazwę. Elektrownia Jądrowa Żarnowiec miała wyprodukować pierwszy kilowat energii już pod koniec 1990 r. – a więc w osiem lat po rozpoczęciu prac budowlanych. Wtedy jeszcze nikt nie przypuszczał, w jak brutalny sposób rzeczywistość zweryfikuje te plany.
Zanim w 1991 r. definitywnie zawieszono budowę, pod Żarnowcem zbudowano większość niezbędnej infrastruktury: zarówno tej ściśle przemysłowej, jak i zapleczowej. Mowa tu m.in. o budynkach socjalnych, biurowcach, a nawet przedszkolu dla dzieci przyszłych pracowników. Najbardziej imponującą pozostałością po niedokończonej konstrukcji jest jednak wodna elektrownia szczytowo-pompowa, spełniająca funkcję akumulatora energii dla powstającej siłowni jądrowej. Działający do dziś obiekt zapewnia maksymalnie do 800 MW energii elektrycznej. To jednak tylko ułamek z tego, co miała produkować polska elektrownia atomowa: moc docelową czterech żarnowieckich bloków w planach określono na ok. 1700 MW.
Co zatem musiało się stać, że tak ważna inwestycja została całkowicie „zaorana” decyzjami kolejnych rządów? Na przeszkodzie stanęły przede wszystkim względy polityczne. Przypomnijmy sobie, jak trudną dekadą były dla Polski lata 80. XX wieku: zaciągnięte kilka lat wcześniej pożyczki pozwoliły co prawda rozwinąć kraj w dość szybkim tempie, lecz zarazem zadłużenie dogorywającej PRL zaczęło się lawinowo nawarstwiać.
Do tego kryzys polityczny: po jednej stronie barykady aparat coraz bardziej niewydolnego państwa, po drugiej zaś rosnący opór społeczeństwa skupionego pod sztandarem „Solidarności”. Finalna decyzja o budowie polskiej elektrowni jądrowej w Żarnowcu zapadła 18 stycznia 1982 r. – a więc w miesiąc po wprowadzeniu stanu wojennego. Trudno wyobrazić sobie gorszy PR-owo moment na podejmowanie decyzji tak istotnej dla funkcjonowania całego kraju.
Długi cień Czarnobyla
Ostatnim gwoździem do trumny było słowo, które świat miał usłyszeć kilka lat później. Tym słowem, przypomnianym niedawno przez świetny serial HBO, był Czarnobyl. Po fatalnej w skutkach katastrofie na terenie tamtejszej elektrowni cały glob zaczął realnie obawiać się energii z atomu, zaś protesty przeciwko budowie polskiej elektrowni jądrowej jeszcze bardziej przybrały na sile. Zważywszy na charakter ówczesnej polskiej władzy, wystąpienia stały się także okazją do zamanifestowania swoich przekonań politycznych. Gdzie w tym wszystkim podziały się chłodny naukowy osąd i troska o przyszły bilans energetyczny kraju? Najwyraźniej zatonęły w odmętach Jeziora Żarnowieckiego.
Być może jednak te obawy były uzasadnione? Po latach można powiedzieć – bynajmniej. Typ reaktora pracującego w Czarnobylu to owiany złą sławą RBMK, nieużywany nigdzie indziej poza ZSRR ze względu na niestabilną pracę przy małych mocach. Tymczasem pod Żarnowcem miały pracować reaktory WWER, będące sowieckim odpowiednikiem stosowanych na całym świecie reaktorów ciśnieniowych (PWR) i dodatkowo otoczone kopułą bezpieczeństwa, której tak bardzo zabrakło w Czarnobylu.
Potwierdzeniem jakości sprzętu niech będzie fakt, że jeden z przeznaczonych dla Żarnowca reaktorów uniknął złomowania i został odkupiony przez fińską elektrownię Loviisa, gdzie pracuje do dziś, służąc do testów i szkoleń załogi. Do tego siłownie o konstrukcji zbliżonej do żarnowieckiej nadal dostarczają energię m.in. w Czechach (Dukovany), na Słowacji (Mochovce) czy na Węgrzech (Paks), przez kilkadziesiąt lat notując tylko jeden poważny, ale opanowany incydent w ostatnim z tych zakładów.
Miliardy w błoto
Nieukończona polska elektrownia atomowa przyniosła koszty oceniane na ok. 0,5-1,3 mld USD. Z tego udało się odzyskać (poprzez wyprzedaż sprzętu lub wywóz na złom) najwyżej kilkanaście mln dolarów – i są to szacunki mocno optymistyczne. Budowa żarnowieckiej siłowni została zawieszona po objęciu urzędu premiera przez Tadeusza Mazowieckiego: początkowo na rok, w efekcie na zawsze. Tereny niedoszłej elektrowni próbowano później zagospodarować na różne sposoby: została tam uruchomiona specjalna strefa ekonomiczna, a w opustoszałych budynkach zajmowano się m.in. produkcją konserw rybnych.
Co przy tym ciekawe, w 2010 r. Żarnowiec ponownie został wskazany jako najlepsza lokalizacja dla polskiej elektrowni jądrowej. Historia zatoczyła zatem koło. Szkoda tylko, że powiedzenie sprawdziło się w całej swej rozciągłości, bowiem dekadę temu rozruch „nowej” żarnowieckiej siłowni zaplanowano na rok… 2020. Jak wszyscy doskonale wiemy, z tych planów (znów) nic nie wyszło. Na dokładkę dodajmy, że w 2012 r. ówczesny minister skarbu Mikołaj Budzanowski przyznał, że zaniechanie budowy Żarnowca było „fundamentalnym błędem” z punktu widzenia bezpieczeństwa energetycznego państwa.
Od tamtego czasu temat „polskiej elektrowni jądrowej” co jakiś czas wraca do mediów, ale zazwyczaj kończy się na deklaracjach i projektach. Czyżby polityczny horyzont był zbyt daleki dla tak poważnej, obliczonej na minimum dekadę inwestycji? Zgryźliwi sceptycy podpowiadają właśnie taki powód ciągłego odkładania prac – i niestety mają w tym sporo racji.
Czy pierwsza elektrownia jądrowa w Polsce będzie prywatna?
Dotychczasowe próby uruchomienia polskiej elektrowni jądrowej spełzły na niczym – ale oczywiście nie znaczy to, że plany te porzucono na zawsze. Niemal każdego roku pojawiają się apele czołowych naukowców z całego kraju, którzy jasno artykułują konieczność rozpoczęcia poważnych prac na rzecz polskiego atomu. Ostatnim takim dokumentem był kwietniowy komunikat interdyscyplinarnego zespołu doradczego do spraw kryzysu klimatycznego przy prezesie PAN, mówiący o palącej potrzebie rozruchu pierwszej polskiej elektrowni atomowej – zwłaszcza przy dążeniu do kompletnej dekarbonizacji w perspektywie najbliższych 30 lat.
Jeśli jednak państwo znów nie zda egzaminu, być może cała nadzieja tkwi w inwestorach prywatnych. Pod koniec sierpnia bieżącego roku nie byle kto, bo dwóch najbogatszych Polaków ogłosiło zamiar budowy kilku niewielkich reaktorów jądrowych typu BWRX-300, które miałyby produkować energię głównie na potrzeby ich własnych przedsiębiorstw. Zygmunt Solorz-Żak i Michał Sołowow zapowiedzieli współpracę w zakresie uruchomienia nowych, jądrowych źródeł energii, które miałyby zostać ulokowane pod Koninem na terenie obecnej Elektrowni Pątnów, osiągając stan krytyczny najpóźniej w 2030 r.
Powołana przez dwóch miliarderów spółka ma skupić się na „budowie źródeł wytwórczych opartych o technologię SMR (Small Modular Reactor) na terenie w Pątnowie” – czytamy w oficjalnym komunikacie opublikowanym przez Zespół Elektrowni Pątnów-Adamów-Konin. Kolejnym podmiotem, tym razem państwowym, który ustami swojego prezesa Marcina Chludzińskiego wyraźnie daje znać o zainteresowaniu małym reaktorem (do 300 MW mocy elektrycznej), jest miedziowy gigant KGHM.
Czy zatem polski atom, po wielu niewypałach, finalnie znajdzie się w rękach prywatnych? Biorąc pod uwagę inicjatywę co najmniej dwóch poważnych graczy, wiele na to wskazuje. Z drugiej strony kto wie – być może tym razem to jednak państwo okaże się skuteczniejsze? Niezależnie od sposobu finansowania inwestycji jedno wydaje się pewne: polska elektrownia atomowa chyba musi w końcu powstać. Zainteresowanie tym tematem jest bowiem zbyt duże, by wciąż odkładać go na później.
Źródło obrazka głównego: tvp.info