Na Sonic Superstars, jak chyba na każdą grę z niebieskim jeżem w roli głównej, czekałem z niecierpliwością. Zwiastuny mocno mnie ekscytowały i dawały nadzieję, że nas, fanów, czeka mały powiew świeżości. Czy tak się faktycznie stało? Nie do końca.
Wśród wielbicieli maskotki SEGA panuje przekonanie, że zupełnie jak z Windowsem, po każdej „dobrej” części dostajemy coś mniej udanego. Zeszłoroczne Frontiers, pomimo swoich wad, bardzo przypadło mi do gustu. Jak patrzę na metacritica, reddita czy grupy fanowskie – innym także. Niemniej po pierwszym trailerze Sonic Superstars byłem przekonany, że ta „klątwa” zostanie przełamana.
Mawia się, że nie chwali się dnia przed zachodem słońca i tutaj ten idiom pasuje jak ulał. To znaczy – nie jest aż tak źle, skądże znowu. Tylko jednak moje oczekiwania mocno rozbiły się o rzeczywistość. Arzest, który tworzył ten tytuł wraz z Sonic Team, po raz kolejny pokazał, że te „gierki” to im nie za bardzo idą. W tym przypadku to w sumie nawet biegną. Czemu? Pozwól, że Ci opowiem o moim doświadczeniu z najnowszymi przygodami niebieskiego jeża! MIłej lektury!
Sonic Superstars, czyli potężne uderzenie nostalgii
Za siedmioma górami, za siedmioma lasami, żył sobie Sonic ze swymi ringami. Przyjaciółmi też. Natomiast ich sielankę przerywa nie kto inny, jak Dr. Eggmant, któremu asystuje równie nikczemny Fang. Nic odkrywczego, ale biorąc pod uwagę, że Sonic Superstars wraca do „klasycznej” rozgrywki, to po historii nie oczekiwałem niczego więcej. Wspomnę też, że tym razem wszyscy bohaterowie zapomnieli, jak się mówi, dlatego przerywniki są nieme! To jednak dodaje uroku całej produkcji i mimo wszystko bez słow idzie bez problemu odgadnąć, o co im wszystkim chodzi.
Tryb fabularny składa się z 12 etapów po 2-3 akty, ponownie – klasyk. Pierwsze przejście gry zajęło mi około 5 godzin, ale jak chce się odkryć dosłownie wszystko, to należy ten wynik pomnożyć mniej więcej razy trzy. W przypadku tego typu produkcji wydaje mi się, że to dość optymalny wynik. Dłuższa rozgrywka mogłaby w tym przypadku nieco znużyć gracza, a tak, to przynajmniej jest „odpowiednio”.
Warto wspomnieć, że do wyboru masz czterech bohaterów – poza oczywistym Soniciem, jest to też Tails, Amy i Knuckles. Po pierwszym „ostatecznym” pokonaniu Eggmana odblokowujesz jeszcze jedna postać, ale nie będę zdradzał kogo, by Ci nie psuć niespodzianki. Każdą z nich gra się nieco inaczej. Sonic będzie najszybszy, Tails może fruwać za pomocą dwóch ogonów, Amy posiłkuje się młotem, Knuckles za to „szybuje” i wspina się.
Całość to jedno wielkie uderzenie nostalgii i nie mam z tym jak najmniejszego problemu. Tylko nie jestem pewien czy tytuł ten kupi niezaznajomionych z serią graczy, bo choć opakowanie świeże, tak zawartość nieco…zleżała.
Nieudany CO-OP i nijaki Battle Mode
Urozmaiceniem rozrywki w Sonic Superstars miał być tryb kooperacji nawet do czterech osób. W praktyce nie jest to jednak zbyt przyjemne doświadczenie. Dlaczego? Głównie ze względu na brak balansu. Owszem, przyjaciele Sonica też są szybcy, ale tak bardzo, jak sam niebieski jeż. Trudno im za nim nadążyć i tym sposobem każdy nawzajem sobie przeszkadza. Jakby gra sama w sobie nie była wystarczająco chaotyczna. Dlatego CO-OP w tej produkcji traktowałbym jako ciekawostkę, bo niestety radochę trudno z niego czerpać. Przynajmniej w moim odczuciu.
Powiedziałbym, że jak komuś dalej za mało, to dostępne są jeszcze dwa tryby – bitewny i próba czasowa. Tego drugiego raczej tłumaczyć nie muszę. Pierwszy natomiast to teoretycznie gratka dla osób, którzy kochają rywalizację. W Battle Mode możesz grać z ekipą na kanapie, pojedynkować się online lub po prostu sprawdzić się z AI. Nie sterujesz w nim żadnym z bohaterów, a robotem, którego możesz sobie złożyć. Na czym polegają te „zawody”? Różnie – przetrwanie, wyścig czy deathmatch. Niestety – całość jest mocno nijaka i lekko nieprzemyślana. Po kilku rozgrywkach ze znajomymi uznaliśmy, że wystarczy. Szkoda, bo potencjał jest.
Piękny design i średnie audio
To, za co z pewnością mogę pochwalić Sonic Superstars, to świetny, ogólny design produkcji! Oprawa graficzna naprawdę cieszy oko – twórcom udało się zachować idealny balans pomiędzy szczegółowością a nadmierną ilością elementów, co w przypadku tej produkcji jest bardzo istotne. Biorąc pod uwagę „prędkość” samej rozgrywki, to napaćkany zbędnymi rzeczami ekran jest ostatnim, czego był potrzebował.
Jest kolorowo, same postacie wyglądają bardzo uroczo i animacje same w sobie są naprawdę w porządku! Niestety jeśli chodzi o audio, to już tak barwnie nie jest – ścieżka dźwiękowa jest po prostu nijaka. Owszem – niby wszystkie te brzdęki pasują do tego à la retro klimatu, ale tak, jak zawsze po ograniu jakiejś części pędzę wrzucić na głośniki sam soundtrack, tak w tym przypadku to miejsca nie miało. Szkoda.
Nowości? Istnieją. Tylko nie są istotne. Gameplay…nudzi
Uwaga! Teraz włączy mi się tryb turbo-marudy, bo skupię się na samej rozgrywce w Sonic Superstars. Gra wraca do klasycznej formuły dwuwymiarowej (a dokładniej 2,5D) platformówki, gdzie zupełnie jak Mario, pędzimy na złamanie karku (przeważnie) w prawo. Tempo, jak w grach z tej serii, jest ogromne, ale fani jeża są do niego przyzwyczajeni. Natomiast osoby, które niezaznajomione są z konkretnie tą formułą produkcji z jeżem, może przerazić chaos panujący podczas przechodzenia kolejnych to poziomów.
Sprawdź też: Premiery gier. W co warto zagrać w tym roku?
Wciąż z zapałem przemierzamy różnorodne terytoria, omijając przeszkody, niszcząc wrogie maszyny i ratując uwięzione w nich stworzenia. Na planszach pełno jest różnych gadżetów, takich jak trampoliny, przyspieszacze czy różne mechanizmy wpływające na naszą trasę. Czasem można się wręcz poczuć jak w pinballu (a na pewnym etapie to nawet dosłowne!), a nie w klasycznej platformówce. Na końcu każdego poziomu czeka na nas starcie z bossem. Te z kolei w większości przypadków są bardziej irytujące, niżeli interesujące. Na ogół są bardzo proste i schematyczne. Z jednej strony w tego typu produkcji inaczej się nie da, a z drugiej jednak człowiek oczekuje nieco większego wyzwania. Na dodatek ciągną się one strasznie i pomimo swojej prostoty – potrafią wymęczyć.
Czymś, co mnie zaskoczyło, było to, że w Sonic Superstars nie ma systemu żyć. Tym sposobem możesz powtarzać dany fragment w nieskończoność. Spore ułatwienie rozgrywki, dla mnie jak najbardziej na plus, chociaż z drugiej strony – lepiej byłoby dać graczowi wybór. Zupełnie jak w przypadku np. Crash Bandicoot 4.
MAM TĘ MOC!
Nowością w Sonic Superstars są MOCE! Każdy poziom posiada „wielkiego ringa”, gdzie jak uda Ci się go dorwać, to masz szansę na pozyskanie Szmaragdu Chaosu. Te natomiast obdarzają gracza specjalnymi mocami – istnym atakiem klonów, widzeniem niewidzialnych przedmiotów czy mocarną podkrętką. Teoretycznie to naprawdę super urozmaicenie gry. W praktyce do samego końca gry zapominałem o korzystaniu z nich.
Niestety sterowanie samo w sobie nie ułatwiało mi zadania – aby skorzystać z jakiejś zdolności, trzeba ją najpierw wybrać prawym analogiem, a następnie użyć kolejnego klawisza, aby ją aktywować. Może nie byłoby to problemem, gdyby nie to, że pędząc jak rajdowiec, człowiek nie ma po prostu czasu o tym pomyśleć. Tym sposobem ta zupełnie nowa mechanika po prostu gdzieś tam umyka. Na samych planszach też nie brakuje „nowych” rzeczy, które jednak nie są na tyle innowacyjne, aby jakoś zapadły w pamięć.
Sprawdź też: Nintendo Switch – gry ruchowe, w które warto zagrać
Świetnie zapamiętałem etap à la gra wideo, gdzie czasem zamieniało Sonica w jego pikselową wersję, czy też inne formy rodem z produkcji 8-bitowych. Super urozmaicenie, jakich szukałem ogólnie w tym tytule. Niestety, poza tym etapem, to z tego typu segmentów nic tak naprawdę nie wynika. Nie wybijają się na tle reszty, nie zmieniają w pewnym sensei sposobu rozgrywki.
Tu powołam się na wcześniej wspominanego Mario – ogrywam jednocześnie jego najnowszą odsłonę, czyli Super Mario Bros. Wonder – zupełnie jak niebieski jeż, hydraulik wrócił do klasycznej formy rozgrywki. Tylko NIntendo zadbało o to, żeby zapewnić graczowi powiew świeżości, szczególnie że mowa przecież o totalnie wyeksploatowanym gatunku. W przypadku Sonic Superstars tak naprawdę otrzymaliśmy TYLKO kolejnego Sonica.
Podsumowanie – czy warto zagrać w Sonic Superstars?
Naprawdę dziwi mnie, że wbrew swojej nazwie, Sonic Superstars jest mocno nijakie. Już pomijam fakt, że gra wyszła mniej więcej równolegle ze swoim odwiecznym rywalem, którego produkcja jest po prostu pod każdym względem lepsza. Za tytuł ten odpowiada studio Arzest. Owszem, nie słyną oni ze zbyt udanych dzieł, ale ich prezesem jest wszakże jeden z twórców Sonica! Wydawałoby się, że w takim przypadku dostaniemy najbardziej dopieszczona odsłonę z możliwych, a zaserwowano co najwyżej talerz pełen nostalgii.
Sonic Superstars to mimo wszystko jest w porządku tytuł, który zarówno fani postaci, jak i platformówek, jak najbardziej mogą sprawdzić. Mimo wszystko bez większego bólu go ukończyłem.
Należy tylko się nastawić, że tak naprawdę nie wyróżnia się on niczym na tle innych odsłon – czy odpalisz tę część, czy Sonic Manię czy Sonic the Hedgehog 4 – przy każdej z nich będziesz bawić się podobnie. Najbardziej rozczarowuje mnie niedopracowany tryb kooperacji, bo to na niego liczyłem najmocniej. Wielki potencjał był w tej produkcji, dlatego tym bardziej szkoda, że wyszedł moim zdaniem po prostu średniak.
Klucz do recenzji gry na PS5 podesłał nam dystrybutor CENEGA. Dziękujemy!